Izotek - dzień 57
No dobra,
Minęły te dwie doby, coś tam się pozmieniało :P
Zaczynając od tego, że wracam już do zdrowia, gardło prawie w ogóle nie boli a zatoki też jako tako są odetkane.
Krew z nosa co prawda nie leci, ale w tym nosie po prostu co jakiś czas się pojawia.
Jest on jednak dość suchy i przez to trochę bolesny.
Dzisiaj w końcu zrobiłem trening, przez co bez wątpienia poczułem się lepiej, zwłaszcza tak psychicznie.
Może nie jest to jakiś szczyt zadowolenia, ale po prostu nie mam takiej zwały nastrojowej jak przez ostatnie parę dni.
Powoli jednak zaczyna mnie niepokoić moja dalej trwająca utrata wagi.
Mniej więcej od początku kuracji zacząłem powoli tracić kilogramy.
Z początku nawet mi to odpowiadało, bo z 77/78 kg zszedłem do 75 kg.
Dla mnie spoko, zwłaszcza, że schudłem z twarzy na czym mi trochę zależało.
To gdzieś tak w pierwszym miesiącu kuracji.
Później jednak, dość nagle (ew. za rzadko wchodzę na wagę) schudłem do ok 71/72 kg.
No to już poczułem, że robi się trochę dziwnie, bo tyle nie ważyłem od co najmniej 3 jak nie 4 lat.
Ale okej, pomyślałem, że może z racji, że nie piję alkoholu i ćwiczę to po prostu mnie trochę ubyło.
Dzisiaj jednak wchodzę na wagę, po południu, przed obiadem, patrzę, a tam 69.5 kg.
I to właśnie jest moment, w którym dochodzę do wniosku, że trochę jednak przesada.
Pod uwagę biorę parę prowodyrów:
a - ostropest plamisty + olej lniany/olej z czarnuszki (za dużo sylimaryny)
b - NAC (wspomaga oprócz wątroby, też odchudzanie)
c - oczywiście, izotek
Póki co zamierzam po prostu więcej jeść, chociaż wcale jakoś mało nie jem szczerze powiedziawszy.
Jak za jakiś czas zobaczę, że waga dalej leci w dół albo się nie rusza, wtedy odstawię, najprawdopodobniej ostropest.
A co do mojej nerwowości, jest nieco lepiej.
Wczoraj co prawda jeszcze miałem jakiś wewnętrzny wkurw / załamanie, zwłaszcza przy wymianie baterii w telefonie.
Dzisiaj jednak jestem chyba trochę bardziej spokojny.
Choróbka przeszła (prawie), czytam znowu "toksyczne emocje", poćwiczyłem fizycznie, myślę, że te rzeczy nie są bez wpływu na to jak się aktualnie czuję.
A, no i w sumie ta najważniejsza sprawa - cera.
Dwa dni temu była masakra, dzisiaj może nie jest fajnie, ale przynajmniej tej masakry już nie ma.
Lewy policzek na pewno w lepszym stanie od prawego. Obydwa jednak, wciąż dość mocno obsypane.
Na podbródku gości jeden szkodnik, reszta w procesie gojenia.
Największą poprawę aktualnie zaliczyło czoło, gdzie tak naprawdę aktualnie jest tylko jeden pryszcz :o
Oczywiście, wszędzie jest też pełno przebarwień, zwłaszcza po tym pobojowisku, które ostatnio przeszło przez moją twarz.
Komentarze
Prześlij komentarz