Izotek - dzień 90
Zbliżamy się do 100, łu huu...
Jestem załamany, dzisiaj dużo bardziej niż wczoraj, nie powiem, aż chce mi się chwilami płakać.
Straszne jest, jak dużo przez te 90 dni się zmieniło, jak bardzo ten dziennik z izotekowego zmienił się w mój personalny, emocjonalny wyrzut.
Jak szczęśliwy byłem na początku kuracji, a jak przybity jestem teraz :(
Wszystko się popsuło, obróciło do góry nogami.
Jestem rozsypany i naprawdę ciężko mi o tym mówić, aż mam gule w gardle.
1/3 kuracji za mną, niby to już coś, w ogóle mnie to nie cieszy, bo nie widzę żadnego sensu.
Mam poczucie, że nikt mnie nie rozumie i nawet nie chcę.
Ale nawet nie mam siły się tym jakoś bardzo przejmować.
Mam dość tej ciemności i pustki, która we mnie jest.
Zapisałem się dziś do psychologa, pierwsza wizyta 27.01.22. tj. za 9 dni.
Naprawdę nie wiem co się stało, wszystko było dobrze, wiem że były jakieś kłótnie w połowie października, standardowo o to, że daję za mało miłości.
Bo dawałem, to prawda i nie wiem czemu tak się działo.
Ale po tej kłótni, poszliśmy na rynek, pogadaliśmy.
Wszystko było zadziwiająco dobrze, wszystko rozwijało się w dość spokojnym, zadowalającym kierunku.
Naprawdę pozytywny okres, dawno takiego nie było.
Od grudnia wszystko niestety się popsuło.
I się psuło, aż do wczoraj.
Kiedy to wszystko jebło, zakończyło się.
Nie mogę się z tym pogodzić, czuje się okropnie, bo nie wiem czy dobrze zrobiłem.
Mam ochotę przeprosić, spróbować pogadać, ale dobrze wiem, że to najgorsze co mogę zrobić.
Kolejny raz, odpalać to błędne koło.
Chociaż tak właściwie to ja zerwałem raz, ona trzy.
Mam rozmazany obraz, tego co było.
Nic do końca nie wiem, chociaż świadomie widziałem i wiedziałem, że związek się kończy i postanowiłem nic z tym nie robić.
Teraz boli, bardziej niż kiedykolwiek.
Naprawdę, rozstanie + covid + kwarantanna + jebany ponury styczeń = najbardziej depresyjne połączenie w moim dotychczasowym życiu
Dobrze wiem, że gdyby nie był to związek na odległość, wszyściutko wyglądałoby inaczej.
A tak to przejebane, albo razem tydzień, albo 2 tygodnie osobo.
Trudno o cokolwiek.
Za 2 miesiące byłyby 3 lata, ehhhh, rozpamiętuje jak ostatnia ciota.
A, nastrój chyba 1/10, dzisiaj serio jest gorzej niż wczoraj.
Wczoraj miałem jakieś takie przynajmniej, że w końcu się zobaczyliśmy.
Głupie ale autentycznie dało mi to jakieś mini poczucie zadowolenia.
Pomimo, że to było nasze ostatnie spotkanie.
Dzisiaj natomiast uderzyło bardzo mocno.
Najgorsze są poranki, kiedy masz parę sekund nieświadomości i nagle uderza ta przykra w chuj prawda, że już jej nie ma.
A to dopiero początek dnia :c
I dopiero początek rozstania.
Pamiętam, jak pzeżywałem pierwsze zerwanie, było okropne, a jakąkolwiek ulgę dał mi kontakt z nią.
I nadzieja, na powrót, na naprawienie.
Ale były wtedy wakacje, było chociaż słońce, mogłem napić się piwa.
Chociaż w sumie i tak czułem się równie samotnie i tragicznie co teraz.
Czuć, że coś jest na rzeczy.
To jest wszystko tak idiotyczne.
Żyje praktycznie tak samo jak ostatnio, przecież i tak nie mieliśmy za bardzo kontaktu, może nie czułem się z tym fajnie, ale nie czułem się tak tragicznie jak teraz.
Eh, muszę zapalić.
Czuje się, jak więzeniu, więzieniu samego siebie.
Autentycznie, to jest chyba najbardziej celny opis tego jak się czuje.
Jak człowiek, który jest zamknięty w celi swojego ciała, swojego własnego niezrozumienia.
I nie potrafię nic z tym zrobić.
Moje potrzeby podróży, chyba w dużym stopniu biorą się z tego właśnie, że chce uciec.
Uciec od samego siebie.
Nienawidzę siebie do tego stopnia.
Przy Patrycji czułem się jak osoba, którą nie chce być, nie tak sobie wobrażałem związek, ale nie dlatego, że ona była zła, może nie była bezproblemowa, mniejsza z tym, chodzi o to że ja ani trochę nie czułem się jak osoba którą chciałbym się czuć.
Niestety problem ten jest we mnie, nie w tym jak ten związek wyglądał.
Ja po prostu nie potrafię się nigdzie odnaleźć.
Jestem z siebie wiecznie niezadowolony.
Nie umiem się wyrazić.
Nie umiem się poczuć pewnie przy innych.
Z jakiegoś powodu początek studiów dał mi to zrozumienie w jakimś stopniu.
Poczułem, że poznaje ludzi, jest dobrze, rozwijam się.
Z jakiegoś powodu w grudniu to wszystko się popsuło.
Znów poczułem to zamknięcie, to więzienie, zacząłem to zwalać głównie na Patrycję.
Myślałem, że rozwiązując związek, rozwiąże swoje wewnętrzne problemy.
Dobrze jednak teraz wiem, że jedyne co z tego wyszło to ranienie jej i wszystkich dookoła.
Pamiętałem siebie sprzed związku, byłem wtedy względnie wesoły, ale to
Z drugiej strony, wiem, że nie zrobiłbym z tym za dużo, gdyby nie to zerwanie.
Chociaż cierpiałem, to nic by mnie aż tak nie uderzyło.
Teraz wiem, że muszę, po prostu muszę iść do psychologa i działać.
Inaczej nigdy nie osiągnę szczęścia i wewnętrznego spokoju.
Czuje jakaś ulgę piszac to, mam przynajmniej słowa w których potrafię opisać co czuje.
I ciesze się, żę ide do psychologa.
Nie odpuszczę, wydam tyle pieniędzy ile będzie trzeba.
Najważniejsze jest zdrowie psychiczne.
Tylko tym razem zamierzam serio się na tym skupić i powiedzieć wszystko jak leci, co czuje i jak spędzam czas.
Liczę, że ten psycholog będzie dużo lepszy niż mój poprzedni.
I że ja dam z siebie 100%.
Pamiętam, że przed związkiem, czułem tą wolność, którą teraz się kierowałem zakańczając związek.
Prawda jest jednak taka, że wolność jest w głowie, a ja ją straciłem.
Na pewno w jakiejś części przez trądzik.
Tak gdzieś do lipca/sierpnia 2019 czułem się chyba człowiekiem wolnym.
Ale coś powoli zaczęło pękać.
Pamiętam, że już bywały akcje że czułem się niezadowolony po spotkaniach w lipcu.
Ale bywało jeszcze okej.
Później coraz gorzej.
Od września, 100 % czułem już to więzienie.
Od listopada zaczął mi się na nowo trądzik. Wcześniej też już się pojawiał ale tak umiarkowanie.
Wtedy jebło wszystko. A wrócił mi trądzik równo tydzień po tym jak rzuciłem studia.
Dziwne to było.
W każdym razie, tak na poważnie, czas przerwać tę linię niezadowolenia.
Poczucia gorszości i zamykania się.
Czas wrócić do życia, do takiego którego jeszcze nawet w pełni nie zaznałem.
Trądzik to jedno, ale to co sie dzieje w mojej głowie to drugie.
W jakimś stopniu powiązane, ale chej, czemu by nie polubić siebie z trądzikiem?
A jak minie, to będzie tylko lepiej :)
Jestem pozytywnej myśli, tak nagle, dziwne to jest.
Wiem, że rano to minie, ale dobrze że chociaż są chwile lepsze.
Nie wiem czemu, ale wypisałem się tutaj, ubrałem w słowa co czuje.
To poczucie wiezienia, to mnie cieszy że doszedłem do tego.
Bo bardzo mnie to opisuje.
W każdym razie popisałem, pogadałem z Brajanem, nawet mu jeszcze nie mówiłem o zerwaniu.
Wypaliłem 2 papieroski.
Ale poczułem się lepiej.
Ciekawa sprawa.
Jestem nagle pozytywnej myśli i widzę że może jednak czeka mnie jeszcze coś fajnego w życiu.
Komentarze
Prześlij komentarz