Izotek - dzień 91 (TRZECI MIESIĄC)
łał, 3 miesiąc stuknął
nic mi to nie zmienia, dobrze, że w ogóle zapamiętałem
Dzisiaj spałem do 14, z przerwami na zajęcia
wstałem wypaliłem papieroska na balkonie, tak jak ostatnio
fajna chwila, bo widzę wtedy słońce :P
czuje się dalej chujowo, jakże by inaczej
przeglądam stare rozmowy z Patrycją, nie wiem do końca po co
czuje się w jakimś stopniu wtedy lepiej
coś tam sobie uświadamiam może
jestem negatywnie nastawiony do większości rzeczy
z jeden strony wiem że ten związek mnie niszczył, z drugiej strony sam siebie też niszczyłem
nie rozumiem dalej mojej chwiejności,
wczoraj w nocy poczułem się względnie dobrze,
dzisiaj w sumie było trochę lepiej niż wczoraj, takie 2 prawie 3/10.
Słucham tych samych utworów w kółko
różnica taka że przed rozstaniem słuchałem smutnych, teraz mieszanka metalu i electro.
Ale są to na zmiane illusion, Koma and Bones - dance your body i trochę morcheeby.
Właściwie nie potrafię myśleć o niczym innym jak o tym związku, nie mogę się zebrać do nauki a jutro test (jest 1 w nocy).
Dalej nie wiem za dużo, na zmiane widzę swoje błędy, jej błędy oraz to co usprawiedliwiam a czego nie.
Nie mam tylko tej pewności co usprawidliwiałem poprawnie a co nie.
Muszę odbudować samoocenę i nie mogę się doczekać wizyty u psychologa.
Bardzo na to licze, że się wygadam a on mi pomoże jakoś to poskładać do kupy.
Że w końcu coś więcej zrozumiem i się przekonam.
Szczerze z okropnością wracałem do niektórych momentów naszego związku, czytając nasze rozmowy.
Widzę też jak bardzo inną osobą była na początku, jak inny byłem ja.
Byłem dużo pewniejszy, lubiący siebie.
Z drugiej strony bardzo wydzielam nasz związek na etapy między zerwaniem.
Dlatego nie liczę za bardzo tego co się działo przed 1 zerwaniem, tak samo jak przed 2 i 3.
Staram się patrzeć tylko na to co poszło nie tak po 3 zerwaniu.
Wtedy zeszliśmy się, była miłość, dogadanie.
Wróciła pewność siebie, niestety po jakimś czasie wróciły też kłótnie, rozczarowania.
Pamiętam mój zawód kiedy się okazało że dalej nie wywołała paszportu.
No nie mogliśmy się dogadać, często się to działo, ona uważała że powiedziała tak, ja że tak.
I nie było nikogo kto by potwierdził którąś wersje.
I to jest coś czego nigdy się nie dowiemy, trochę mnie to przeraża.
Kto koniec końców źle zapamiętywał.
Kto mówił a później nie pamiętał albo zmieniał.
Była też kłótnia we Włoszech, bo ona myślała że się obraziłem.
Było wybuchowo i wzajemnie jakoś negatywnie się napędzaliśmy.
Jednocześnie jestem świadom, że po paru tygodniach od powrotu do siebie, znowu się coś blokowało i nie potrafiłem jej powiedzieć, że ją kocham.
Z drugiej strony ona też mi tego nie mówiła.
Nie wiem, rozwalony jestem cały czas, potrzebuje zrozumienia siebie, tego co się działo i innych.
Nie potrafię do końca wyjaśnić sobie tego związku.
Na pewno obydwoje mamy problemy.
I na pewno odległość nie pomagała.
Powtarzam się ale cóż innego mogę.
Przeżywam i jeszcze będę przeżywać.
Też sobie przypomniałem, że przecież po 1 zerwaniu wróciliśmy do siebie ale na zasadzie że zobaczymy co będzie.
Nie wróciliśmy jako związek.
I tak się to ciągnęło, aż tym razem ona zerwała, z powodu nacisku rodziny na naukę i że niby wyłączyła emocje.
To było straszne.
Bardzo ponury okres i niezrozumiały.
Później znowu wróciliśmy do siebie, chyba kontynuując związek nie do końca.
Ale było coraz więcej kłótni i stresu.
Aż się najebaliśmy w garażu po jej egzaminach, wszystko sobie powiedzieliśmy.
Była ulga, zrozumienie.
Ona wróciła do siebie.
Jednak dla mnie po tym zaczął się okres depresji i załamania.
Podczas gdy ona zaczęła nową pracę i nowe życie.
Ja stałem w miejscu, psycholog nie znalazł już dla mnie czasu, przestałem mieć wizyty.
Marzec był okropny, kwiecień dopiero pod koniec stał się lepszy.
Wiem że ona bardzo potrzebowała ode mnie słyszeć że ją kocham, a ja po prostu nie chciałem jej okłamywać, bo nie wiedziałem czy ją kocham, ale po prostu nie potrafiłem jej tego powiedzieć.
No ja traktuje takie słowa bardzo serio i jak nie przechodziło mi przez gardło to nie potrafiłem się zmusić.
Jednak od kwietnia/maja nasz kontakt bardzo się polepszył.
Było miło, aż w czerwcu doszło do sporych kłótni.
Mieszkaliśmy u dziadków, niby fajny ale zarazem ciągle jakieś napięcie.
No męczyliśmy się ze sobą.
Nie że cały czas, ale sporo takich napiętych dni było.
Reszta wakacji dość nieprzyjemna mam wrażenie aż do kótni i zerwania w sierpniu.
Szybko jednak wszystko wyjaśniliśmy, najebaliśmy się i znowu się kochaliśmy.
Było pięknie, przez jakiś czas.
I takie błędne koło.
Niestety wiem, że mój trądzik stawiał jakieś blokady, takie na tle społecznym.
Przez to rosła frustracja i poczucie niezadowolenia.
Ale nie wiem czy to był jedyny czynnik.
Wydaje mi się, że dużo tych sporów jednak nie ja powodowałem.
Jednak mam na tyle rozmazany obraz, że zwyczajnie nie wiem nic.
Dlatego czytam jak debil te rozmowy, żeby może się czegoś dowiedzieć.
W sumie znowu się potwierdza fakt, że gdy nie mam trądziku jest dobrze.
Przecież jak skończyłem brać antybiotyk, cera mi się oczyściła ( pod koniec czerwca)
To czułem się całkiem dobrze, chociaż może bez przesady.
W sumie miałem straszy wysyp jak właśnie mieszkaliśmy u dziadków i chyba nie było wtedy źle.
Nie mogę przestać przeglądać rozmów jest po 2 w nocy a ja dalej nie zacząłem się uczyć, masakra.
Teraz za to dochodzę do wniosku, że to jednak ja zjebałem i głównym problemem byłem ja i moja samoocena.
Ew, ilość jej problemów, zdrowotnych i nie tylko.
I fakt jak niewiele robiła z tym, że na przykład kaszle krwią.
Boje się, że nigdy już nie spotkam osoby w której się tak zakocham i oddam.
Ale zanim cokolwiek, muszę naprawić siebie - aby być stabilnym, szczęśliwym sam ze sobą.
Dobra koniec, pewnie jeszcze sobie zapale bo jakże by inaczej.
W każdym razie jest źle.
Tak bardzo boje się że już nigdy się nie zakocham, nie poczuję tego co poczułem do niej.
Komentarze
Prześlij komentarz