Izotek - dzień 127

 Mała przerwa, duże wydarzenia 


W poniedziałek (2 dni temu) wybrałem się z Ciborem na podróż w nieznane.

Dojechaliśmy ostatecznie do Szczawnicy.

Bardzo elegancko najebaliśmy się wódką, z tego tez powodu nie brałem izoteku, przez cały poniedziałek, a we wtorek tylko 20.

Dzisiaj środa, wróciliśmy do Krakowa.


Wyjazd był bardzo pozytywny i śmieszny, zarazem jednak dostałem największej zwały psychicznej w życiu.

I to na prawdę, nigdy jeszcze czegoś tak mocnego nie czułem.

Dosłownie mnie to pierdolnęło, na jakieś 2/3 godziny.

To było tak mocne, dobijające poczucie beznadziei i strachu.

Lęku i obojętności wobec życia, wobec wszystkiego.


Było to tak :P

Rano we wtorek budzimy się ładnie po imprezie.

Bez kaca, bo to w końcu góry :)

Ogarniamy się i idziemy na spacer.

Czułem się dobrze, całkiem zachwycony byłem domkami.

Kiedy doszliśmy jednak do wyciągu poczułem jakieś lekkie niedogodności.

Tak jakby, że kogoś mi tu brakuje, że coś nie gra.

Ale siedliśmy sobię przy kawce i zrobiło się znowu fajnie.

Na 5 minut.

Wypaliłem papierosa, nagle kawa coś przestała mi smakować.

Uderzyła jakaś lekka pustka.

Znowu poczucie, że czegoś, kogoś brakuje.

Że jest całkiem fajnie, ale nie ma tego kogoś komu chciałbym to pokazać.

Poszliśmy po oscypy - takie średnie akurat były.

No i jazda na wyciąg, to fajne bardzo akurat.

Porobić fotki, tak sie na chwile oddalić od ziemi.

Dojechaliśmy na szczyt tej Palenicy.

Trochę zdezorientowani gdzie można chodzi a gdzie nie, stwierdziliśmy, że spierdalamy w las.

Oczywiście później się okazało, że to nielegalne, a można normalnie sobie iść obok stoku :P

W każdym razie, razem z wejściem w ten las, zaczęło się postępująca walka ze sobą.

Zaczęło wchodzić przygnębienie, pustka, przerażenie, smutek, beznadzieja, niezadowolenie, niechęć.

Kiedy doszliśmy na drugi koniec wyciągu, przez stromy w opór las, idąc właściwie bokiem, w dół i w górę -  wtedy osiągnąłem szczyt, hehe w sumie dosłownie.

Szczyt mojej depresji oraz szczyt góry.

Swoją drogą była to już granica ze Słowacją.

Stałem tak przy wyjściu z lasu na stok, przez jakieś 20 minut.

Patrzyłem jak zmienia się pogoda.

Czułem, że się rozpadam.

Bez większych oporów powiedziałem o tym Ciborowi.

Tak z perspektywy czasu, czuje, że no weszło mi jakieś lekkie odrealnienie przy okazji.

Poszliśmy następnie stokiem, do karczmy na zapiekanki i cymbergeja.

Napiłem się piwa, w sumie średni pomysł. ale no tak wyszło.

Dalej było ciężko.

Dopiero kiedy zaczęliśmy schodzi na dół, w chuj stromym "zejściem".

Właściwie to po prostu biegliśmy w linii prostej pod wyciągniem.

Bardzo fajne przeżycie.

Wyjebaliśmy się z 10 razy.

To poprawiło mi humor i pieerwszy raz poczułem, że lekko deprecha zeszła.

Lekko, bo ponure okulary dalej mi towarzyszyły.

Dopiero gdy doszliśmy do karczmy na naprawdę okropne burgery i piwo, humor zaczął mi się poprawiać.

Tak ostatecznie to zeszło jak dotarlismy do pokoju.

Odpaliliśmy m jak miłość, pograliśmy w karty.

I znowu zrobiło się pozytywnie i śmiesznie.

Jednak no wyraźnie dało mi to do zrozumienia, że izotek w chuj wpływa na mój nastrój.

Wiadomo, tutaj zadziałało połączenie wóda + izotek.

Pijąc była euforia, na następny dzień coś tak dobijającego, że się serio przestraszyłem.

Dosłownie wszystko straciło sens.

Nigdy tego już nie powtórzę.

Chyba jednak serio zejdę z tej dawki.



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Izotek - dzień 247 - KONIEC KURACJI !

Izotek - dzień 100 !

Izotek - dzień 112