Izotek - dzień 165

 No i wracam, po dwóch tygodniach 


dzisiaj niedziela, nastój póki co taki, przeciętny 

nie mam załamania, ale jakiejś radości i spokoju ducha też nie :P


Dni mi lecą serio bardzo szybko, wydaje mi się że dopiero zaczyna się marzec, a tu już kwiecień.

Dziwne szczerze.

Ostatni tydzień, ja huśtawkowy w opór.

Sobota, niedziela, poniedziałek super.

Miałem energie, jakieś takie zadowolenie.

Niedziele jak kładłem się spać, to czułem wręcz ekstazyjną radość, że sobie leże i fajnie :D

Serio, taki po prostu spokój i radość z tego.

Czegoś takiego to dawno nie czułem.

Poniedziałek fajny, słoneczny dzień, zwieńczony testowanie piw u Filipa, co było złym pomysłem.

W sensie bawiłem się super, ale mocne były te piwa. Także był przypływ radości, żeby we wtorek dostać zwały.

A tu rano pobudka dość wcześnie, zajęcia, dermatolog.

Właśnie, robiłem ostatnio badania, nie ma tragedii ale no wyniki wzrosły dość mocno.

Zwłaszcza trójglicerydy, takie trochę na krawędzi normy.

Także od tego czasu alkoholu się nie tykam.


W każdym razie, wtorek, koniec słonecznych dni, niby jeszcze w miarę ciepło, ale nastrój chujowy.

Na uczelni miałem mega zamułe i jakieś takie nieogarnięcie generalnie.

Miałem wrażenie że mówię coś zanim nad tym w ogóle pomyśle.

Np. miasta skojarzyły mi się z województwami i powiedziałem że mamy 16 miast :P

Jakieś dziwne zawiasy w głowie.

Środa, ciąg dalszy zwały, nie miałem pierwszych zajęć to pospałem długo, ale też znowu późno poszedłem spać.

Poszedłem zanieść Patrycji PITa i kupić książkę.

A no i byłem w kinie na Drive my car, serio dobry film.

Fajnie, ale towarzyszyło mi jakieś poczucie, że jest nieswojo.

Trochę rozdrażnienie, zmęczenie.


Czwartek, wolny dzień, poczułem się trochę lepiej (ale bez przesady), poszedłem sobie do garażu pograć na gitarce, to mi trochę poprawiło nastrój.

Popisałem też z Patrycją, co pewnie tez mi jakoś poprawiło nastrój, i to mnie trochę obawia :P

Wieczorem znienacka zadzwonił do mnie Łukasz, pojechaliśmy do niego, no i wieczór ten dla mnie był niczym droga krzyżowa.

Dostałem takiej zwały, takiego odlotu, jakiegoś napadu lęków, bólów fizycznych.

Jezu, czegoś takiego to nigdy nie miałem.

Owszem zdarzały się takie fazy, że mnie zmrażało, ale nie że takie coś.

Dlatego tez piątek, to było bardzo pojebany dzień.

Prima Aprilis, ciągle się działy jakieś dziwne rzeczy.

Pojechaliśmy na 12 na salkę z Filipem, sie okazało, że on tez do rana poprzedniego dnia "imprezował".

Także na salke dojechaliśmy spóźnieni jakieś 30 min na bide.

Nie mając na nic siły graliśmy jakieś rzeczy z dupy, po czym pojechaliśmy do bonarki.

Bardzo inny dzień bym powiedział, zwłaszcza w mojej głowie.

Miałem swoistego kaca, cały dzień.

Hah, nawet w sobotę mnie trochę jeszcze trzymało.

W każdym razie, nastrój raczej kiepski, a odrealnienie jakie mi towarzyszyło, no raz śmieszne, raz przerażające.

Sobota, rano czułem się chujowo, nie miałem siły się nawet umyć.

Dopiero jakoś wieczorem poprawił mi się nastrój, jak wpadł Olek z Alą.

A no i śnieg spadł, to zawsze mi poprawia nastrój :)

Dzisiaj natomiast w miarę się wyspałem, umyłem, chociaż i tak śpiący jestem.

Nastrój bardzo przeciętny, póki co takie 4,5/10.

Idę zaraz na film, więc kończę póki co.

A no i od tego poniedziałku z alkoholem, raczej od wtorku boli mnie trochę brzuch.

Więc trochę się przeraziłem, dlatego nic nie piję póki co.


Dobra, może jeszcze coś dopiszę później :)









Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Izotek - dzień 100 !

Izotek - dzień 112

Izotek - dzień 123 (4 miesiąc)